czwartek, 18 lipca 2013

Hukos / Cira: Głodni z natury - gruba recenzja.


Recenzja wspólnego materiału Huksosa i Ciry ukazuje się u mnie z pewnym opóźnieniem - krążek jest wszak dostępny na sklepowych półkach już od 28 czerwca. W międzyczasie Głodnym z natury udało się wedrzeć na 16. miejsce listy Olis, ale słysząc niedosyt sukcesu, który przebija się przez (przypadek?) 16 tracków białostockiego duetu, jestem pewien, że nie zaspokoi to wilczych apetytów tej dwójki. Kluczem do tego, jak zwykle, jest wysmażenie materiału, który zostawi słuchacza sytym i zadowolonym.
Już na etapie prezentacji menu Głodnych z natury, tracklisty, okazało się, że nie będzie to łatwe. Internauci sugerowali, że liczba zaproszonych gości jest nieco zbyt wysoka jak na płytę, na której wyjściowo udziela się dwójka raperów. „Sprytny Cirson do spółki z Hukosem chcieli wysłużyć się innymi raperami, żeby jak najmniej nakucharzyć się przy powstawaniu własnych nagrań” – na tym, mniej więcej, zasadzało się myślenie Fejsbukowiczów.
Żeby więc uniknąć zarzutów, że dałem sobie zamącić w głowie featem lubianego przeze mnie Zeusa, postanowiłem wyraźnie rozgraniczyć zastawę, danie główne i przystawki, składające się na całokształt Głodnych z natury.

Zastawa

Zacznijmy od tego, na jakich talerzach serwują nam swoje przemyślenia 2/4 składu Panorama Paru Faktów. Bity, które składają się na krążek, komponują się w spójny komplet zastawy. Na szczególne wyróżnienie zasługuje hardocore’owe cacko uRbana, oparte na mocnych, gitarowych riffach Kamila Łukowskiego i żywej perkusji Adriana Woronowicza – „Supeł”. Będący u szczytu popularności Donatan także dorzucił do płyty swoje 2 grosze, a podkład jego autorstwa do utworu „Przeszczep” w zestawieniu z liryką gospodarzy stworzył w utworze niesamowity klimat. Nie zawiódł także BobAir, który od siebie podklepał m.in. przesycony letnim słońcem podkład do „Rozdaję serce”. Bit do singlowego „Widzę, spływam” skleił L PRO i po samym fakcie, że zainspirował on Cirsona do napisania kawałka do niego w parę godzin, można wywnioskować, że to podkład z tych silnie działających na emocje. Aż dziw, że pozostający co najmniej na tym samym poziomie bit KPSN do „Polska ulewa” załapał się tylko do bonus tracka. Od wysokiego, rozbujanego poziomu płyty odstaję co najwyżej dość nijakie „Idziemy bandą” (także prod. Donatan).
Płyta jest naprawdę dopracowana pod względem producenckim. Stosunek głośności bitów do wokali jest idealnie wyważony, a smaczki w rodzaju głębokiego warkotu pumy przy wersie „skradam się jak czarna puma ku zdobyczy w półmroku” Ciry czy harmonijne przeplatania się wokali Hukosa i Pana C gwarantują, że Głodni z natury nie prędko się nam przejedzą.

Danie główne

Skoro mamy za sobą przegląd zastawy, czas wreszcie zerknąć, co kryje się na talerzu.
Przede wszystkim danie stworzone przez dwóch świadomych swojej wartości kucharzy, których „bezkompromisowość” nieraz działała już na ich własną szkodę (niewtajemniczonym polecam wstukać w Google frazę „Hukos i Nowak”). Łączy ich także frustracja i „rozczarowanie całą rapgrą”, która nie dała im fejmu i pęgi adekwatnych do skillsów. Nie znaczy to jednak bynajmniej, że ten wspólny mianownik pozbawił któregoś z panów indywidualnej specyfiki – nic z tych rzeczy. Konsekwentnie trzymający się tematu i mający okazjonalne problemy ze składnią Hukos doskonale uzupełnia się z metaforycznym, lubującym się w rymach składanych Cirą. To zróżnicowanie i dryg do zapadających w pamięć linijek  („jeśli ból nas uszlachetnia, to mamy błękitną krew”) pozwalają zapomnieć, że w „Hajer”, „Jeszcze wyżej”, „Widzę, spływam” i „Głodnych z natury” dwójka raperów w gruncie rzeczy nawija wciąż o tym samym: ciągłym pragnieniu samodoskonalenia się i głodzie znalezienia się wyżej, niż są w momencie obecnym.
W „Widzę, spływamz gościnnym udziałem Zeusa i Zbuka białostocki duet nawija o swoim obecnym stosunku do rapgry i tym, czego w niej nienawidzi. Zeus, zauważony przez szerokie grono odbiorców dopiero przy premierze czwartej solowej płycie, znakomicie odnalazł się w tym klimacie. Oparta na homonimiach, hashtagach i charakterystycznej ekspresji zwrotka reprezentanta Pierwszego Miliona jest jednym z najmocniejszych gościnnych akcentów na płycie.

A jak już o Zeusie mowa, warto byłoby spropsować resztę tych, którzy zasłużyli sobie na to rzetelnymi zwrotkami u boku Ciry i Hukosa. Nie zawiodły wokalistki: Justyna Kuśmierczyk swoim głosem sprawiła, że w słoneczne dni to „Rozdaję serce” jest numerem jeden na mojej playliście, a Kasia Garłukiewicz wyśpiewała budzący ciarki refren do „Jeszcze wyżej”. Nie gorzej pod względem gościnnych zwrotek wypadają także tytułowi „Głodni z natury”, gdzie 5 zaproszonych MCs (Bonson, Praktis, Shellerini, Bezczel i Pyskaty) na swój sposób zinterpretowało temat kawałka. Grający kulinarnymi wieloznacznościami Bonson podrzucił smakowitą, choć ubogą w rymy 8kę, a w kontraście z „tłustym od metafor jak smalec z chlebem” Pyskatym blado wypada Bezczel, który dopiero w ostatnich wersach przypomina sobie o temacie tracku. Shellerini i Praktis także dorzucili do smaku parę poprawnych zwrotek, z nielicznymi grami słownymi, nawiązującymi do tematu tracku (z „mam lekką niedowagę, choć połykam każdy bit” na czele).
Przykład Bezczela pokazuje zresztą, że nie wszyscy goście na 100% wykorzystali swój kawałek talerza. Do grupy mniej udanych występów gościnnych zaliczyłbym refren Głośnego do „Czy to miało tak wyglądać” – nawet nie ze względu na talkboxa, użytego do modulacji jego głosu, ale tekstową miałkość zwrotki Alkopoligamisty. Lepiej na cutach niż w swojej zwrotce wypada także Paluch, bardzo luźno wykorzystujący motyw „Nie potrzebuję tego gówna”. Wkład reszty gości w płytę mniej zaangażował moje podniebienie – brakowało w nim 16stek szczególnie zapadających w pamięć.


Skoro jednak aż tyle napisałem o wkładzie osób trzecich w Głodnych z natury, trzeba wrócić wreszcie do gospodarzy. Świetne wrażenie robią wykorzystywane przez nich w różnych nagraniach zabiegi przypominające, że mamy do czynienia z projektem tworzonym przez kooperatywę, a nie solowego artystę. Rozpoczynanie zwrotki od tego samego zwrotu w „Jeszcze wyżej”, by potem snuć swoją własną opowieść o czasie po wydaniu solówki, dalekim od idyllicznych wyobrażeń słuchaczy, świetnie pokazuje różnice w stylach Hukosa i Ciry. Świetnie wypada także „Przeszczep” z gościnnym udziałem JotEra, w którym Cira wciela się w „złodzieja styli”. Na pojedyncze zdanie pochwały zasłużyło także wspomniane już wcześniej „Rozdaję serce”, gdzie pozytywne emocje wlane w track przez raperów płyną do rodziny, starych kumpli i szarego słuchacza. We wcześniej wspominanych „Głodnych z natury” wiecznie nienasyceni MC także nie pozwolili gościom na liryczne lenistwo. Wers „rap się stępił! stracił zęby! każde dziecko z wiekiem pozbywa się mlecznych” Hukosa stanowi kwintesencje rapu, który wciąż może jeszcze kąsać. Pozytywnie wypada także Cirson, „rzucający krople na papier” w solowym „Polska ulewa”. Krople deszczu w tekście białostockiego rapera symbolizują krajowe kłopoty i skandale, dotykające nas wszystkich. Głupio nawet przyczepić się do tego, że w tekście utworu powtarza się wers z „Rozdaję serce” – bonus tracki rządzą się swoimi prawami.
Leciutkie zastrzeżenie miałbym jednak do troszkę wtórnych „Starych Kumpli”. Można by nazwać ten numer „Rozdaję serce [dobrym znajomym]” i oddawałoby to jego treść niegorzej niż tytuł bazowy. Dochodzimy w ten sposób zresztą do największego minusu płyty: doboru tematów. Słysząc, jakie pomysłowe gry słowne, bon-moty i wersy potrafi tworzyć ścigany przez Provident duet na temat hiphopu i okolic, byłem ciekaw, co będzie miał do powiedzenia o innych rzeczach. I tu, niestety, trochę się zawiodłem. Po zapchaniu talerzy hip-hopem mało zostało miejsca na rozkminiki spoza zakresu tej kultury. Potwierdza to „Ulubiony MC”, w którym obaj raperzy przerzucają się charakterystykami i ksywkami ulubionych „lirycznych wymiataczy”.

Przystawki

Na osobną owację zasługują pomniejsze przystawki, które urozmaicają konsumpcję głównego dania. W nastrój płyty znakomicie wprowadza prozatorskie intro błądzącego po lesie Cirsona, dźwiękami tła przypominające wysoko budżetowego audiobooka. W opartym na podobnym założeniu skicie niezgorzej wypada także Hukos, z czarnym humorem snujący swoją wersję historii przedzierania się przez knieje. Nie zawodzi nawet luźne outro z fragmentami nieudanych nagrywek, skutecznie osładzające smutek rozstania z krążkiem białostockiego duetu.
Osobny „klask” należy się także wszystkim DJ’om, zaangażowanym w oskreczowanie Głodnych z natury. Za deckami stanęli między innymi DJ Flip i DJ Noriz, a ich skrecze muzycznie i tematycznie znakomicie skomponowały się z nagraniami (głęboki ukłon zwłaszcza za wejściówkę ze Scarface’a w „Nie potrzebuję tego gówna”). Nota bene: być może to fragment „Czterdzieściprocent” Pezeta w „Widzę, spływam” ostatecznie przekonał założyciela l Koki do polecienia singlowego tracku Głodomorów na swoim fejsbuku.

Rachunek

Wrzaski internetowych sceptyków okazały się więc mocno przesadzone. Dostarczone przez Hukosa i Cirę danie wykonano zgodnie z recepturą na udaną pod względem artystycznym i marketingowym rappłytę. Mamy tu chwytliwe, pomysłowe teksty gospodarzy, niezgorszą technikę podawania wersów i ogromny potencjał koncertowy materiału, wynikający choćby ze struktury większości refrenów. Parokrotnie pojawiające się w tekstach „2012” pokazuje, że materiał nie powstawał w pośpiechu i „na faktury VAT”, a ze szczerej, choć niełatwej miłości do gry.  Znane ksywki, mające przyciągnąć słuchaczy spoza stałego grona odbiorców, w większości nieźle sprawdziły się na „ruszających karczychem” bitach.
Za to wszystko Głodni z natury dostają ode mnie 8+ w 10 punktowej stali. Strawa, którą serwuje słuchaczom duet Hukos / Cira, warta jest każdego wydanego na nią pensa.
Bo przecież to „głodne wilki wiodą stado odwiecznym prawem natury”.






Zapraszam do lajkowania świeżo założonego fanpejdża "Z beczki Diogenesa" na https://www.facebook.com/beczkadiogenesa. Tylko najświeższe informacje o wszystkich nowych tekstach, które wychynęły spomiędzy klepek.

Obrazek pochodzi ze strony kupujepłyty.pl.

piątek, 12 lipca 2013

Superman: Człowiek ze Stali – wrażenia z seansu & ciekawostka.

Pierwszy raz o tym, że Zack Snyder zamierza założyć czerwone majtki na niebieskie spodnie, dowiedziałem się jakieś 2 lata temu. W poświęconym Człowiekowi ze stali artykule sugerowano, że w duecie z Nolanem jako producentem Snyder dokona niemożliwego: opowie historię supersilnego kosmity Supermana w sposób psychologicznie wiarygodny i nie budzący uśmiechu zażenowania na twarzach nie-Amerykanów. Nolan miał wtedy na koncie dwa filmy, wychodzące z podobnego założenia: Batmana: Początek i Mrocznego Rycerza. Snyder – znakomitych Watchmen: Strażników, powstałych na kanwie komiksu o superbohaterach z całkiem zwyczajnymi problemami. Doświadczenie obydwu panów (i scenarzysty, zaangażowanego wcześniej w tworzenie nolanowskich Batmanów) powinno poskutkować wiarygodną historią o losach nie wiarygodniej postaci.

Czy bliskie spotkanie z Człowiekiem ze Stali sprawiło, że zacząłem wertować Allegro w poszukiwaniu starych komiksów Shustera i Siegiela?

Niestety, nie, choć Człowiek ze Stali miał ambicje, by opowiedzieć na nowo historię Kal-Ela. Przedstawieniu jej w wyczerpujący sposób posłużyła żonglerka planami czasowymi: widz ma okazję oglądać przyszłego Pana S jako niemowlę, nastolatka i dorosłego mężczyznę. Przyglądamy się więc, jak młody Clark (Henry Cavill o odpowiednio kwadratowej szczęce) wraz z bezcennym Codexem (w tej roli futuroczaszka) chwilę przed zagładą swojej rodzinnej planety zostaje ewakuowany na Ziemię. Widzimy, jak odkrywa swoje wyostrzone zmysły i dostaje wciry od kolegów z klasy. Obserwujemy go, gdy, już jako dorosły, ima się dorywczych prac w różnych rejonach globu.
 W trakcie swojej tułaczki w poszukiwaniu tożsamości Clark napotyka zafascynowaną jego tajemnicą dociekliwą dziennikarkę Lois Lane (Amy Adams), a także zostaje odnaleziony przez shwarzcharakter Człowieka ze Stali – generała Zoda (Michael Shannon). Owładnięty obsesją odrodzenia Kryptonu wojownik przybywa na Ziemię, by poprzez kryptonforming uczynić z Błękitnej Planety zdatną do zamieszkania kopię rodzinnej planety. A że powstała w ten sposób atmosfera nie będzie przyjazna ludziom, konflikt z człowiekolubnym Supermanem zdaje się nieunikniony.
Wynikające z tej sytuacji tarcia pomiędzy Clarkiem a Zodem i jego świtą są zdecydowanie najjaśniejszą częścią najnowszego filmu Snydera. Wykorzystane do pokazania destrukcji Metropolis efekty specjalne robią naprawdę wiarygodne wrażenie, i jeżeli pójdziesz na Supermana – olśniewające widowisko w 3D – nie zawiedziesz się ani trochę. Jeżeli jednak wybierzesz się tak jak ja, na Supermana -  kompromis między efektownością a intelektualną strawą – wyjdziesz z sali kinowej, przerzucając się z osobą towarzyszącą dostrzeżonymi w trakcie seansu fabularnymi głupotkami.
Film Snydera padł ofiarą swojej zabawy w udawanie mądrzejszego, niż jest rzeczywistości. Każdy z pojawiających się w nim wątków, który można by portaktować jako symboliczny, został zredukowany do roli banału, mającego znikomy wpływ na fabułę.
Alegoria pomiędzy Supermanem a Jezusem, którą starają się zbudować autorzy, budzi co najwyżej uśmiech politowania, a dotycząca jej sekwencja w kościele nie wynika logicznie z rozwoju fabuły (czemu Pan S w chwili zwątpienia poszedł akurat do katolickiego kościoła?). Mogące podobać się fanom Coelho oczywiste sentencje w stylu: „ludzie boją się tego, czego nie rozumieją”? Też są. Wymuszenie „naukowe” wytłumaczenie supermocy Kenta? All inclusive.
Specjalnej sympatii nie budzi także grana przez Henrego Cavilla postać. Poczynania Supermana na ogół są wynikiem nacisków i poglądów jego otoczenia. Sam Clark Kent przejawia charakterologiczną głębię przeciętnego polipa. Szukając w pamięci jakieś postaci, mogącej stanowić przeciwwagę dla takiej nijakości, znalazłem: Rorschach. Postać z Watchmenów wykreowana tak, że z niecierpliwością czekało się na każdą scenę z jej udziałem. Przewidywalnie nieprzewidywalny. Nie sposób zastosować tego oksymoronu do Supermana.
Człowiekowi ze Stali zaszkodził także brak spójnej wizji artystycznej. To popkulturowy ściek, w którym możemy zaobserwować elementy inspirowane Prometeuszem (hełmy), Avatarem (ważkosmoki Kryptonian) i Matrixem (design), zmieszane bez niezbędnego wyczucia odpowiednich proporcji. Mało jest tutaj nieoczekiwanych pomysłów, rozwiązań fabularnych, które swoją oryginalnością zaskoczą widza.
Czy jednak ten film jest naprawdę tak zły, jak może sugerować spis moich wrażeń? Jeżeli potencjalny widz podejdzie do niego z nastawieniem podobnym do mojego, to wyjdzie z seansu zdegustowany. Jeżeli oczekuje bezrefleksyjnej i płytkiej fabularnie nawalanki, którą obejrzy w odpowiednim standardzie, np. imaxowskim 3D, może poczuć się usatysfakcjonowany. Sam z czystym sercem przyznaję Człowiekowi ze stali mocne 5 w 10 punktowej skali  i wiem, że na pewno nie wybiorę się na jego (prawie pewny) sequel. Jeżeli jednak nie przeszkadza Ci, że najlepsze, co możesz powiedzieć na temat filmu, to że wiarygodnie pękały w nim ściany,  śmiało dolicz do oceny przynajmniej dwa oczka i rezerwuj bilet na najbliższy seans.


Ciekawostka:  ustrój Kryptonu w filmie jest zorganizowany zgodnie z wyobrażeniem Platona o idealnym państwie. Według Platona w idealnym państwie każdy obywatel specjalizowałby się w tylko jednej dziedzinie zadań, do których ze swej natury szczególnie się nadaje. W Człowieku ze stali myśl greckiego idealisty przetworzono nieco przez filtr sci-fi. Na Kryptonie z góry hoduje się jednostki posiadające określone umiejętności i możliwości właściwe danej grupie społecznej. Mimo tego drobnego odstępstwa, ścisła specjalizacja i podział na kasty wojowników czy naukowców, stanowiące trzon platońskiego pomysłu na idealne państwo, pozostają niezmienione. 
Przypuszczenie to potwierdza jedna ze scen, w której w rękach Klarka vel Supermana możemy dostrzec książkę autorstwa Platona.



Zapraszam do lajkowania świeżo zalożonego fanpejdża "Z beczki Diogenesa" na https://www.facebook.com/beczkadiogenesa. Tylko najświeższe informacje o wszystkich nowych tekstach, które wychynęły spomiędzy klepek.


Pierwsze uchylenie wieka - zdemaskowanie fałszywego Diogenesa.

Hej, hej! 

Beczka - jak widać u góry - niby Diogenesa, ale w środku czai się nie kto inny, a Abnormis. Adam "Abnormis" Hutnikiewicz.


Fraza "abnormis sapiens", z której zaczerpnąłem swój nick, oznacza "urodzonego filozofa",  ale mimo to postanowiłem uszczknąć trochę rozpoznawalności Diogenesa. Z prostej przyczyny: zapewne większość z Was kojarzy, że Diogenes był filozofem, mieszkającym w beczce. Mniejsza część być może pamięta nawet, że zaliczany jest do szkoły cyników. A znaczenie frazy "abnormis sapiens" przed sprawdzeniem jej w Google zna może parę osób.

I, żeby nie było wątpliwości, ja nie jestem tu wyjątkiem.

Stąd więc na blogu Abnormisa wzięła się beczka Diogenesa. Ten zbitek klepek jest tu symbolem mojej małej, prywatnej rzeczywistości. Wychylam się czasem z jej przytulnych pieleszy, gdy jakiś widok w szparze pomiędzy deskami szczególnie mnie zainteresuje. Czasem zgiełk na zewnątrz beczki staje się tak natarczywy, że nie mogę pozostać obojętny wobec ogólnego zamieszania. Innym razem z własnej woli skupiam się na określonym fragmencie świata, żeby przekazać Wam, co sądzę na jego temat.


A tak po ludzku, to będę publikował na tym blogu wszystkie teksty, które nie pasują do profilów innych stron, które prowadzę w sieci (np. http://planispheric.wordpress.com). Głównie skupię się na


a) recenzjach filmów , muzyki i – być może - gier


b) kontestacji rzeczywistości społecznej, czyli pluciu na wszystko, co ode mnie wyższe


c) podawaniu wybranych zagadnień filozoficznych w sposób przystępny dla osoby nie zaznajomionej z naszym inteligenckim bełkotem


d) wypadach na pole polityki.


Za chwilkę umieszczę na blogu adnotację do punktu aszego. Nie będzie to stricte recenzja, bliżej temu tekstowi raczej do spisu moich wrażeń z dwóch godzin spędzonych z najnowszym filmem Zacka Snydera – Człowiekiem ze stali. 


Nie odchodźcie od odbiorników. :)

Zapraszam do lajkowania świeżo otwartego fanpejdża "Z beczki Diogenesa" na https://www.facebook.com/beczkadiogenesa. Najświeższe informacje o wszystkich nowych tekstach, które wychynęły spomiędzy klepek.